sobota, 8 maja 2004

BIKE MARATON JELENIA GÓRA



 

Po ponad pół roku przerwy od "maratonowego" szaleństwa przyszedł tak długo oczekiwany dzień. Po zeszłorocznym szoku, którego doznałem po pierwszej edycji w Janowicach, chciałem zmieścić  się w pierwszej 150 open. Takie było zamierzenie, a jak było ....

Ekipa standard- ja, Bartuch, Zośka no i Szeker, który debiutował na tej edycji. Zabrakło tylko Jurasa, który podobnie jak Zośka jest kontuzjowany i nie mógł startować. Na miejscu spiknęliśmy się z Darasem i Karlosem oraz Nową Solą reprezentowaną przez Koguta i Pedrosa.  
Więc po kolei, jak zawsze odbieranie numerków startowych itp, itd, nie będę tego opisywał bo to normalka. Start punktualnie o 11:00. Z lotniska  miała być runda honorowa w rynek miasta. Tu już była zacięta walka. Przepchałem się nieźle do przodu, chociaż chłopcy z teamu też byli koło mnie:)) I tak pędząc w kierunku lotniska (startu ostrego) zaraz za wiaduktem łańcuch mi się okręcił wokół pedała gdy wrzucałem na blat. Teraz sobie pluję w brodę, że podkręcałem tą linkę od przerzutki przedniej. Ach, gdybym wiedział... Najgorsze, że łańcuch mi się tak zawinął, że nie mogłem wykonać żadnego ruchu korbą. Za mną  kilkuset bikerów, a ja nie mogę ani przyspieszyć ani nic. Jak tu zmienić "pas ruchu" nie tamując innych, w końcu przebiłem się do chodnika. Wylądowałem na  przystanku autobusowym. Patrzę, szukam spinki. Oczywiście jest niedostępna. Więc wyciągam skuwacz, rozkułem łańcuch, a następnie rozplątałem cały ten węzeł i zabrałem się do skucia. Udało mi się to dopiero za drugim razem. Szybko wszystko pakuję do "pedałki" jak to mówi Daras i ogień. I co? Jestem ostatni...Ruch już puszczony. Myślę sobie - nieźle. Nie wiem ile straciłem  na tej drobnej naprawie, ale myślę, że z 7-8 min. Gdy już zacząłem pedałować w kierunku aerokloubu okazało się, że mój palec wskazujący mocno krwawi. Nie było to przyjemne uczucie. Ale czego człowiek nie robi dla sportu...I tak gdy dotarłem na teren lotniska, wjechałem w tą bramkę co nie trzeba i musiałem rower przerzucać przez barierki:)) Nie uświadczyłem żadnych kibiców, a tym bardziej znajomych twarzy, co mnie bardzo zasmuciło. Ale z drugiej strony nie dziwie się, że jeśli Zośka z Arturem nie wypatrzyli mnie wśród watahy pędzących ogrów to pewnie stwierdzili, że po prostu mnie nie zauważyli. I nie czekali już na mnie. Więc wziąłem się w garść i rura do przodu odrabiać straty. Pierwszych "maruderów" dogoniłem" ok. po 20 min jazdy na liczniku. A po chwili zacząłem łykać kolejne grupki. Sprawiało mi to frajdę, ale też poziom jadących bikerów w tych grupach lekko mnie irytował. Jazda środkiem  lub obok siebie powodująca moje przepychanie się przez nich, a na słowa : lewa, prawa, środek dziwnie reagowali. I tak było do 30 km trasy. Potem jakiś dół....kryzys...ale przezwyciężyłem go. I po drugim bufecie znów zacząłem jechać swoje, zarówno na podjazdach i zjazdach. Na zjazdach upajałem się techniką jazdy:)) Mimo, że przepychałem się przez innych maratończyków. Jednak poziom bikerów jadących bardziej z tyłu różni się znacznie. Niektórzy wyklinali mnie, że się przepycham, ale to po prostu było silniejsze ode mnie. Myślę, że obok Wałbrzycha była to jedna z ciekawszych tras. I właśnie na technicznych singletrackach upajałem się jazdą. I wtedy nie było ważne, czy jadę w pierwszej setce czy trzeciej. Czułem, że każda część mego ciała jest skupiona na tym, by tylko pokonać kolejny ciasny zakręt, ominąć kolejny kamień. Na którymś ze zjazdów poprzedzający mnie kolarz zaczepił o gałąź i gdy ona już go puściła ja oberwałem centralnie w twarz. I tak jadąc przed siebie, myślałem, że nadszedł już czas, żeby dogonić kogoś ze znajomych. Liczyłem na to, że dogonię wpierw Koguta, ale zdziwienie mnie ogarnęło gdy przede mną pokazał się Pedros. I po chwili już go wyprzedziłem, bo niestety on glebił. To już chyba norma, że oglądamy swoje gleby na maratonach:))
Kolejną moją zdobyczą okazał się Karlos. Lecz jego dość długo nie mogłem dojść,  ponieważ na kolejnych podjazdach zaczęły mnie podłapywać skurcze w udach. Byłem niemile zaskoczony, bo mimo sporego nawadniania się dały o sobie znać, w zeszłym roku siedem edycji obyły się bez nich. W końcu doszedłem  Karola i go wyprzedziłem, lecz nie na długo, bo skurcz okazał się nie miłosierny i musiałem stanąć! Mobilizacja zmusiła mnie by zacisnąć zęby i pociskać dalej. I gdzieś na około 10 km przed metą dorwałem ponownie Karola i mu lekko odjechałem. W między czasie śmignąłem koło Szekera, który robił koło:((
Ostatnie kilometry po łące nie były zaciekawe... Jechałem już sam. Wpadłem na metę. Zmęczony, a jednocześnie uradowany, że po raz kolejny przezwyciężyłem pech i własne słabości.
Impreza ok. Wynik, hmm mogło być lepiej, ale cóż...Ale za to nasz kolega Wojtek pojechał za nas wszystkich. 10 OPEN !!! 2 w juniorach! Gratulacje !!!
 Bartek, Daras i Karol też dali z siebie wszystko. 


Wyniki:
82 47/elita           BARTUCH 02:56:49
125 25/masters I DARAS 03:05:18
220 112/elita          KRIS 03:19:11
228 54/masters I KAROL 03:20:34
311 40/junior          JAREK 03:31:37
Na dystansie mega sklasyfikowano 700 osób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.