poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Izery....część III

Zapowiadała się piękna pogoda, wolny weekend od startu, więc postanowiłem wybrać się w Izery, prawdopodobnie ostatni raz w tym sezonie. Nie mam co narzekać, bo w sumie był to mój czwarty wypad w góry: trzy razy Izery, raz Singieltreck.
Podobnie jak rok temu start rozpoczęliśmy spod DINO Parku w Szklarskiej Porębie. Żona Kasia wraz z Igorem by się nie nudzić podczas mojej nieobecności mięli spędzić czas w parku zabaw.
A ja wraz z Tedzikiem i Dragonem, czyli podstawowym składem udaliśmy się już tradycyjnie w strone Kopalni Stanisława od Zakrętu Śmierci. Tym razem nie jechaliśmy pod górę w kierunku Kopy, tylko zjechaliśmy asfaltem tak jak szedł pierwszy mój dziewiczy maraton w 1999 roku. Jechaliśmy tymi odcinkami dość długo, aż do Konnej Scieżki, by następnie odbić w stronę Chatki Górzystów. Gdzie zaczął się jeden z pierwszych asfaltowych podjazdów. Cofnę się do momentu wspinaczki na kopalnię. Trzeci raz podjeżdżałem w tym roku i powiem szczerze najlepiej mi się wjechało. Powiem tyle, że podjazd ten utrudniony jest luźne kamienie.
Od Chatki Górzystów udaliśmy się w kierunku Świeradowa Zdrój ale tym razem bardzo szybkim, asfaltowym zjazdem. Ten zjazd na zawsze utkwi mi w pamięci, ponieważ w wieku nastu lat zaliczyłem tam potworną glebę, która wykluczyła mnie z jeżdżenia na rowerze na ponad miesiąc!
Mapka
Trasa którą mięliśmy pokonać chrakteryzowała sie tym, że początek jej był w miarę łatwy, a czym bliżej końca było trudniej. Od centrum Świeradowa podobnie jak w maju udałem się wraz z kompanami na Sępią Górę. Smaczny, podjeździk.Polecam. Tedzik zarzucił swoje tempo, a ja z Dragonem trzymaliśmy bezpieczny dystans. Nadmienie , że podjazd jest asfaltowy. Było dość upalnie, więc w końcówce pot zalewał mi oczy, ale cały czas trzymałem równiutkie tempo.

Wyszło mi ok. 4 km podjazdu. Następnie po wjechaniu na mniej więcej szczyt jechaliśmu niebieskim szlakiem. Ale tak jak w maju z Bartuchem okazało się, że to nie jest jednak ten szlak który miałem zaznaczony na mapce. Ale trzymałem się tej samej drogi jak ostatnio, by dojechać do kolejnego, chyba najbardziej stromego podjazdu na Kamienice żółtym szlakiem. Po osiągnięciu szczytu udaliśmy się do Rozdroża Izerskiego. Tym razem wykonaliśmy plan, ponieważ zaatakowaliśmy podjazd od rozdroża w kierunku Przedniej Kopy czerwonym szlakiem. Tu noga nawet mi podawała. Trzymałem tempo w okolicach 15 km/h. Przypomnę, że podłoże jest dość kamieniste. Przyznam szczerze, że dawno tak równo mi się jechało. Ale najtrudniejszy odcinek był przed nami. Podjazd na Kopę robił wrażenie. W tą stronę jechałem tylko raz-na Bike Marartonie w Jakuszycach w 2002 roku. Z początku jechałem pierwszy, jednak później Tedzik zabił mnie kadencją, a wcześniejszy podjazd od Rozdroża jednak dał mi się we znaki i nogi były już dosyć zmęczone. Jednak widoki jakie oferuje podjazd na Kopę niweluje uczucie bólu i zmęczenia. Tuż przed zjazdem do Koplani Stanisława odsłoniła nam się piękna panorama na Szrenicę, Jakuszyce czy Śnieżkę, po prostu to jest nie do opisania. Od Kopalni do "mety" jechaliśmy już dobrze sobie znaną drogą w dół. W sumie wyszło mi 63 km w nie całe 3 i pół godziny.

1 komentarz:

  1. to był świetny trening. jak zwykle Krisu zapodałeś fajną traske, a na podjeździe pod przednia Kope noga nie "NAWET PODAWAŁA", tylko "PODAWAŁA" i to konkretnie :)

    tedzik

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.