Nie pamiętam dlaczego odpuściłem rok temu tą edycję MDC XC? Teraz już wiem, że żałuję. Na wyścig jechałem pełen obaw czy sobie poradzę, bo na filmie z minionego sezonu trasa z uskokami wyglądała ciekawie. Jakby nie było dopiero w Świdnicy ( koło Wałbrzycha) spotkałem się z takim "dropem". No ale cóż, nie przekonałbym się do póki bym nie przejechał.
Na wyścig tym razem zabrał się Tedzik, któremu akurat zmiana w pracy podpasowała, no i oczywiście moja rodzinka wraz z żoną oraz najmłodszym kolarzem Igorem, który miał również wystartować.
Reszta ekipy miała dojechać tuż przed naszym startem. Po szybkiej podróży niemieckim autobahnem dotartliśmy na miejsce startu, który usytuowany był nad brzegiem rzeki Łaby zwanym Trümmerberg (góra gruzu). Była to jedna górka poprzecinana licznymi podjazdami i zjazdami. Długość pętli to 2,2 km z 65 m przewyższenia może nie robi wrażenia, ale podjazdy były na prawdę sztywne w połączeniu z trawiastym podłożem może dać do myślenia. Często ścieżka szła trawersem, który również utrudniał jazdę. Największe wrażenie zrobiły na mnie mostki nad ścieżką rowerową oraz zakręt 90' po drewnianej bandzie. Uskoki były mniej trudne niż się wydawały na filmie, a Rock Garden był bułką z masłem w porównaniu do tego samego ogrodu w Sebnitz:)
O 11:15 ustawiliśmy się na starcie. Kategoria elita bez licencji ( czyli Tedzik) wystartowała tuż przed mastersami- jakieś 3-4 minuty. Wiedząc, że to nie przelewki, że zawodnicy są bardzo mocni nie ustawiałem się z przodu. Odliczanie po niemiecku i ogień! Na pierwszym mostku zrobiło się zamieszanie i po prostu ominąłem go wraz z innymi kolarzami. Początek był bardzo wąski więc nie było mowy o jakimkolwiek wyprzedzaniu. Dopiero po nawrocie dało się lekko skoczyć do przodu. Jednak byłem mocno przytkany po starcie, więc chwila musiała minąć by wkręcić się w rytm. Przede mną było 5. całych rund, czyli 1 h jazdy na maksa bez trzymanki i własnie taka formuła wyścigu mi najlepiej odpowiada. Tym razem nie było tak jak w Sebnitz, że cały peleton odjechał a ja walczyłem z samym sobą. Jechałem w swojej grupie i to tych kolarzy miałem za zadanie wyprzedzić. Po pierwszej rundzie wiedziałem na czym stoję, jak pokonywać sztywne podjazdy i jak zjeżdżać wszystkie sztuczne przeszkody. Trasa dawała niesamowity FAN, a doping niemieckich kibiców był ogromny, oni po prostu tym żyją. Pomimo, że nie jestem u siebie w kraju atmosfera wydaje mi się zawsze lepsza. Dodam jeszcze tyle, że dzień przed wyścigiem otrzymałem przerzutkę bo jak pamiętacie tydzień wcześniej zmieliłem XTR-a. Na tył zamontowałem używanego XT shadow zakuiopnego na allegro. Nie jestem zwolennikiem zmian przed startem, ale gdyby przerzutka nie dotarła do soboty nie było by szans na start. Jednak sprzęt działał bez zarzutu. Tylna "zmieniarka" została fachowo wyregulowana przez mnie samego, więc mogę być dumny, że nie zawiodłem siebie.
Na przed ostatniej rundzie zaatakowałem jednego z rywali na sztywnym podjeździe, który później lekko się wypłaszczał na szczycie wzniesienia, z którego rozciągała się piękna panorama na stolicę Saksoni. Mój atak był skuteczny, ponieważ na zjeździe byłem już przed nim. W zasięgu wzroku i możliwości zgładzenia był jeszcze jeden przeciwnik. Po usłyszeniu dzwonka mocno sie zmobilizowałem by własnie tego rywala pokonać. Pół okrążenie wiozłem sie za nim, ale na jednej ze sztywnych ścianek, gość się poddał i zszedł z roweru więc mi nie pozostało nic innego jak wykorzystać tą sposobność by go wyprzedzić. Zacisnąłem zęby i pomknąłem do mety...Ostatecznie zająłem 18. miejsce w kategorii masters I. W skali od 1. do 10. dałbym 10. temu wyścigowi jak i mojej postawie. Po prostu dobrze się bawiłem.
Tuz po moim starcie miał odbyć się wyścig kategorii U9. Igor postanowił, że spróbuje przejechać trasę, która nie była łatwa jak dla 5. latka, powiem, że nawet dla 8 latków. Igor wraz ze mną ustawił się na końcu. Ustaliłem z sędzią, że ze względu na wiek syna pojadę za nim. 3,2,1 start! I ruszyliśmy. Przed nami na ścieżce, którą już ja zdążyłem poznać utworzył się korek, było mocno terenowo. Po nawrocie było pod górkę, ale i tam Igor sobie poradził. Dopiero gdy dojechaliśmy do prawdziwej ścianki Igor zeskoczył z roweru i pchał go pod górę. Na szczycie zdąrzył zauważyć jeszcze piękne widoki. Potem było już z górki. Przez chwilę się obawiałem czy sobie poradzi, ale widocznie nie doceniałem umiejętności syna, który "zawodowo" wszedł w zakręt. Do mety było już nie daleko, a trasa prowadziła końcówką trasy dla dorosłych. Widać, że Niemcy się nie szczypią i rzucają najmłodszych od razu na głęboką wodę by po prostu zdobywać doświadczenie. Ostatnią przeszkodą był mostek nad ścieżką, ale go omineliśmy. I tak cali i szczęśliwi dotarliśmy z Igorem na metę. Przyznam się szczerze, że byłem dumny z syna, który poradził sobie z tak trudną trasą. Igor przyznał, że trasa była bardzo wykańczająca, ale również satysfakcjonująca.
Po wyścigu dzieci przyszedł czas na start elity i juniorów z licencją, gdzie startowało czterech moich kolegów z Żar. Najlepiej pojechał Mateusz Pihulak zajmując 1. miejsce w juniorach a zaraz za nim był Olaf Małek. Arek Kiłebik jak zwykle był spontaniczny, a Łukasz po prostu sie przejechał...ponieważ dzień wcześniej startował w PP.
MDC XC to świetny przykład, że na takich trasach mogą się ścigać nie tylko ludzie z licencją, a także ambitni amatorzy, którzy mają dosyć piasku i płaskich nudnych maratoników nazywanych wyścigami rowerowymi. Wyścig ten był swego rodzaju widowiskiem, zauważył to nawet pięciolatek, który porównał tą trasę do trasy olimpjskiej gdzie z każdego punktu można było śledzić rywalizację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.