niedziela, 17 lipca 2011

V Wyścig MTB Łagów- Sieniawa 17.07.2011

Kolejny weekend i kolejny start. Tym razem w Łagowie, po raz trzeci. Do pierwszego mojego startu w tej imprezie nie lubię za bardzo wracać, ze względu na to, że był to pierwszy wyścig po kontuzji. Zeszłoroczny już był ciekawszy. Tym razem organizatorzy wydłużyli lekko trasę do 32 km, która przebiegała po Łagowskim Parku Krajobrazowym z najwyższym punktem na trasie Gorajec.
Na wyścig wybrałem się tradycyjnie z rodzinką oraz Dragonem. Na miejsce przybyliśmy dość późno więc w biurze zastaliśmy kolejkę. Ale jakoś to w miarę szybko poszło, więc po chwili już mięliśmy odebrane numery startowe.


Przed 12:00 ustawiliśmy się w centrum miasta by punktualnie w południe wyruszyć na trasę. Czułem się dobrze i od razu złapałem czub i początkowe metry po asfalcie nie był zbyt mocne dla mnie. Po wjeździe w "teren" początkowe kilometry był płaskie po bruku. Byłem tuż za pierwszą uciekającą grupą, jedynie kilku zawodników mnie dogoniło.Gdy zaczęły się podjazdy, które były w miarę wymagające, gdzie można było narzucić swoje tempo doszedłem ich, a następnie wyprzedziłem, by zrobić sporą przewagę, która  pozwalała mi na utrzymanie bezpiecznej przewagi.

środa, 13 lipca 2011

Wypadek- mojego lidera

W zeszłym tygodniu mój kolega, najlepszy zawodnik z Żar, były klubowicz Łukasz Pihulak, obecnie członek Boplight Aminostar Team Świdnica, zwycięzca najcięższych maratonów z serii MTB MARATHON na treningu w Zielonym Lesie na jednym z technicznych zjazdów w wyniku upadku uszkodził kręgosłup na odcinku piersiowym (pęknięcie kręgu th12).W chwili obecnej od tygodnia Łukasz przebywa w Szpitalu Wojewódzkim w Zielonej Górze, gdzie czeka na operacje.
Nie wiem, ale mogę powiedzieć co Łukasz czuje, cztery lata temu przeżywałem podobne chwile, jednak Łukasz jest w gorszej sytuacji. Na chwilę obecną najważniejsza jest wiara, że za jakiś czas nasz kolega, przyjaciel wróci  na arenę MTB  w jeszcze lepszej formie. Piszę tak dlatego, że znam tego chłopaka od lat i wiem na co go stać! Także moi mili trzymajmy kciuki za PIHULA!

niedziela, 10 lipca 2011

Grand Prix MTB Lubuskiego # 3

Nic z rana nie zapowiadało takiej pogody. Było pochmurnie i dość rześko...Wstałem dość wcześnie, ponieważ małżonka opuściła dom o 7 rano pozostawiłem sobie trochę czasu na spakowanie siebie i syna na wyjazd. O 8:00 byłem już z Igorem w aucie. Po chwili zjawili się stali kompani: Tedzik i Dragon i ruszyliśmy na podbój Ochli. Z  tą edycją Grand Prix Zielonej Góry wiązałem nadzieje na zajęcie wysokiego miejsca. Drugą edycję na terenach MOSIR'u opuścilem...na rzecz treningu. Wpierw udaliśmy się do Adasia, gdzie czekała juz moja żona, i tam zostawiłem Igora. Po chwili wróciłem na Ochlę, gdzie chłopaki mięli dla mnie już numerek startowy. Szybkie przebieranko i objazd trasy. Tym razem runda była lekko krótsza- 6,5km, niemniej nie za łatwa. Dwa sztywne podjazdy...i jeden a'la trawa dobijający. Mnie coraz bardziej przerażał upał. Z minuty na minutę robiło się upalniej. I to mnie w pewien sposób przerażało.
Punkt jedynasta wystartowaliśmy. Trzymalem swoje tempo, jednakże na pierwszym z podjazdów czułem, że ten wyścig to nie będzie to. Nie czułem tego w korbach. Na dwóch garbach Tedzik poszedł jak strzała, więc powtórzyła się sytuacja z Żary XC 2010. Upał po prostu mi nie służy. Z okrążenia na okrążenie traciłem moc. Nawet nie było mowy by rywalowi, który mnie wyprzedza utrzymać koło, nie mówiąc o kontrataku. Pomimo to na "jagodach" jak mawiają zielonogórscy bikerzy udało mi się za każdym razem podjechać.
Na 4- ostatnim okrążeniu przed wierzą Bismarcka doszedł mnie mój przyjaciel Adaś, krzycząc- "Kris- po 6 latach, w końcu!!!". Adam był  za bardzo zdetronizowany by mnie pojechać, że chyba za bardzo w to uwierzył. Ale ja wzbierając w sobie resztki siły na płaskim odcinku przed "jagodami"  lekko odpocząłem i tuż przed wjazdem na ten najsztywniejszy podjazd na rundzie wyprzedziłem mojego ostatniego oponenta

Wiedziałem, że jeśli tu nie zaatakuje Adaś odniesie tryumf. I udało się...To było jedyna pozytywna chwila tego wyścigu. Dziś nie walczyłem z rywalami. Byli mi obojętni. Dziś walczyłem z samym sobą i marzyłem by w końcu ta masakra się skończyła.

 Ostatecznie zająłem 20 miejsce open i 8 w M3 z czasem 01:20:27-jednym słowem słabiutko.

czwartek, 7 lipca 2011

7. Oberlausitzer-MTB-Marathon

Dziwny przypadek, kolejny start i trzeci raz pod rząd  w Niemczech u naszych zachodnich sąsiadów. Tym razem padło na maraton. Kameralna imprezka w kurorcie Jonsdorf koło Zittau w Górach Żytawskich.
Co mnie skłoniło, by wystartować w tej imprezie? Kolega Mike z Niemiec zaproponował mi ten wyścig. Więc postanowiłem szybko skontaktować  z organizatorami, czy jest możliwość płatności na miejscu. Dostałem odpowiedź potwierdzającą. 7 euro, za dystans 25 km do śmiech na sali.
Trasa zapowiadała się dość ciekawie- 780 m przewyższenia na 25 m.
 Na wyścig wybraliśmy się kwartetem: Tedzik, Kiełbas, Dragon i ja. Wszystko fajnie, ale pogoda była niezbyt nastrajająca. Około 10'C i deszcz...I to nie jakiś deszczyk lajtowy, tylko ulewa non stop. No ale humory nas nie opuszczały. Na miejsce dotarliśmy w miarę szybko, jak to bywa na niemieckich drogach.
Odebraliśmy numerki oraz pakunki z podarkami w postaci pompki Zefala...
Tu na maratonie każdy dystans ma osobny start. Kiełbas jako hardcorowiec wybrał rundę 65 km, Tedzik 50 km, a ja z Dragonem optymalne 25 km. W sumie bardzo się cieszyłem, że dokonałem takiego wyboru, ponieważ warunki były ekstremalne...
Na pierwszy ogień poszedł Kiełbik- o 10:00- 65 km, następnie- Tedzik- 10:1 i ja z Dragonem o 10:30.  W momencie naszego startu o 10:30 przywaliło niesamowicie. To nie był deszczyk tylko ulewa.
Start po asfalcie, lekko cały czas do góry. Po chwili asfalt zmienił się w teren i przewężenie, ale caly czas było pod górę. Przez chwilę Dragon jechał pod górę przede mną. Jak zwykle sie natrudziłem, by go dogonić i wyprzedzić. Podjazd był w miarę, jednakże trakcję utrudniała wymyta nawierzchnia i ciągle spływające strugi wody. Na zjeździe nie szalałem, Ci którzy zostali na podjeździe mnie dogonili. Jednakże miałem świadomość, że przed nami niedługo dłuuugi podjazd. Tam obrałem jedno tempo i posuwałem się do przodu. Do 15 km bardzo mi się dłużyło. Na podjazdach było gorąco mi, a na zjazdach czułem jak przenika mnie zimno. Nie wspomnę, o tym, że non stop padał deszcz. Na końcówce ok. 5 km przed metą dosłownie było chyba oberwanie chmury...Zrobiło się tak ciemno, że nic nie widziałem przez zachlapane okulary. Na końcówce dałem z siebie wszystko. Po przybyciu na metę, cieszyłem się, że wybrałem dystans 25 km...
Zająłem 6. miejsce w kat. M3. Organizacja, fajna trasa, sprawiło, że za rok jeśli będę mógł to się tam pojawię:)