Kolejny wyścig ponownie wypadł u naszych zachodnich sąsiadów. Po miłych doznaniach z zeszłego roku nie chciałem opuszczać tak fajnej imprezy.
Podobnie jak rok temu start zaplanowany był po południu, na godzinę 15:00, więc na spokojnie wyjechaliśmy z Żar parę minut po 12:00. Tym razem ekipa była ciut inna. Wraz ze mną był Tedzik i Maciek, którego mam nadzieje namówię w końcu na jakiś wyścig. Oczywiście nie mogło zabraknąć mojej rodzinki, najlepszych kibiców. W drugim aucie natomiast jechał Marcin- który od niedawana reprezentuje bary Żary MTB Team oraz Łukasz Pihulak, który był tym razem kibicem!
Po szybkiej i miłej podróży jaką zapewniają niemieckie authobahn'y dotarliśmy do Steinitz
|
Igor na ścieżce |
W biurze zawodów odebraliśmy numerki i po szybkim ogarnięciu się przejechaliśmy rundę, która w ogóle nie zmieniła się względem roku ubiegłego. Nowością jednak był w najwyższym punkcie trasy, punkt widokowy: "
Steinitzer Treppe". Po objechaniu rundy zrobiłem małą wycieczkę z Igorem po okolicy. Musze tu napisać, że niemieckich wioskach infrastruktura ścieżek rowerowych jest tak doskonała, że nasze lokalne ścieżki rowerowe powinny nosić nazwę "śmieszki rowerowe".
Tymczasem na parkingu pojawiało się coraz więcej aut...zjawił się dobrze mi znany kolega Mike, z którym jakby nie było rywalizuję w imprezach w Niemczech, swego czasu i w Żarach, bo poznaliśmy się podczas
Żary XC 2010.
|
|
Punkt piętnasta ustawiliśmy się na starcie. Parę znanych twarzy, część nowych. Staliśmy z Tedzikiem w 3 rzędzie. Na 3,2,1 ruszyliśmy (oczywiście, że po niemiecku). Start był lepszy niż zeszłym roku. Szybki, ale ale bez przepychanek. Od razu odnalazłem swoje miejsce w peletonie, gdzie w zasięgu wzroku był Mike i Tedzik. Inni zawodnicy mnie nie interesowali. Jechało mi się znakomicie. Trzymałem bardzo mocne tempo, a na podjazdach czułem, że daję z siebie wszystko. Nie opiszę wszystkich rund (11-stu) bo było ich zbyt wiele, ale mogę napisać tyle, że moja dyspozycja w tym dniu była znakomita. Czułem, że jadę na 110 %. Pomimo, że Mike i Tedzik byli nie do dojścia czułem satysfakcję z jazdy. Na czwartej rundzie, gdzie zbliżyłem sie do Mike'a na zjeździe miałem mały problem z przednią przerzutką, co kosztowało mnie parę cennych sekund. Przez moment Mike mi zniknął z oczu, a Tedzika już w ogóle nie było widać. Starałem się odrobić startę, czułem, że się zbliżam, ale rund było coraz mniej. Na przed ostatniej rundzie usłyszałem: "links!", była to Sylvia, którą poznałem rok temu. Szła jak niemiecki czołg "leopard" po płaskim. Usiadłem jej na koło, a wraz z nią jechał jakiś zawodnik z mojej kategorii Ale niestety nie dawali rady juz w lesie na singlu, który wił się pod górę, aż do wspomnianego wcześniej punktu widokowego, gdzie było bardzo dużo kibiców. Na zjedzie sobie lekko odpocząłem, by po chwili tuż przed wjazdem na ostatnią rundę zostać wyprzedzony znów przez Sylvię. Ponownie siadłem jej na koło, być może nie było to zbyt fair, ale po prostu żeby z nią wygrać musiałem to zrobić. Po wjeździe do lasu od razu zaatakowałem. Na prawdę mocno...Aż dziwiłem się, że mam tyle mocy...I takim sposobem zjechałem do mety. Zajałem 7. miejsce w kat. M3, tuż za Mike'iem i 14 open, tracąc do Tedzika lekko ponad 2 minuty. Marcin, który po raz pierwszy startował w tego typu wyścigu tez był zadowolony. Drużynowo zajęliśmy 2 miejsce.
|
ekipa |
Ogólnie podsumowując wyścig, mogę napisać, że impreza godna polecenia. Kameralna imprezka, z świetnym klimatem z Volksmusick w tle. Po rozdaniu dyplomów udaliśmy się całym składem do punktu widokowego, gdzie podziwialiśmy rozciągający się widok na kopalnię odkrywkową Welzow-Süd . Przy okazji też przejechałem z Igorem całą rundę, na prawdę chłopak sobie radzi.!
Za rok nie może mnie tam zabraknąć!
więcej zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.