sobota, 19 czerwca 2004

BIKE MARATON Polanica Zdrój


Od czego tu zacząć...?! Chyba od tego, że powinienem zmienić nr startowy. Nie jestem przesądny... ale te 1113 za bardzo mi nie leży, a dlaczego zaraz wyjaśnię. Do Polanicy wybraliśmy się stałym składem: Ja, Juras, Bartuch no i Zośka oczywiście. Na miejscu jak zwykle: Daras i Nowa Sól. W tym roku zmieniono miejsce startu na  atrakcyjniejsze. Po pierwsze wszyscy mogli się pomieścić samochodami, nie było cudowania z parkowaniem. A i sam ośrodek sportowy było o.k..
Do rzeczy:)) Na starcie wpierw trzeba było zarejestrować się z chipem, przejeżdżając przez bramkę...Na bieżni stadionu ustawiliśmy się dość wcześnie bo o 10:15, ale czas do startu minął szybko. Start minimalnie się opóźnił, ale dosłownie z 4 min. Odliczanie i od razu ogień do przodu. Mój cel: to nie dać uciec Bartuchowi... Ale na początku przyłączył się też do walki Speedek. Na dojeździe do "Piekiełka" cały czas się mijaliśmy. Gdy zaczęły się kamienie niestety trzeba było schodzić z roweru i biec, albo podjeżdżać i tak na zmianę. I tak miałem chłopaków w zasięgu wzroku. Ale do 5 km, gdy poczułem, że tył roweru robi się miękki. Pomyślałem sobie, że w końcu sprawdza się teoria, że ramy Authora są mało sztywne, ale to nie było to! To był tyko kapeć! Szybka zmiana dętki... Ok. 7-8 min wg stopera, ale w tym czasie minęli mnie prawie wszyscy moi znajomi. Wskoczyłem na rower, pełen furii i zdeterminowanej postawy by odrobić jak najwięcej się da. Ale mój zapał się szybko skończył, bo końcowa grupa maratończyków nieźle utrudniała mi przedzieranie się na kamienistych podjazdach, gdzie zamiast jechać musiałem pchać. Jeszcze przed Szczytną dogoniłem Jurasa, ale na wysokości "zameczku" przed zjazdem postanowiłem znów dopompować koło, bo obawiałem się drugiej  gumy. I w tym miejscu ponownie minął mnie Juras pytając czy nie potrzebuję pomocy. Po chwili znów byłem na rowerze i odrabiałem straty. Lecz cisnienie w kole nadal nie był odpowiednie. I tak bujając się ponownie doszedłem Jurka. Chwilę zagawędziliśmy i złapałem swój rytm. Na pierwszym bufecie dopadłem się nie do jedzenia, lecz do pompki samochodowej. Uzyskując odpowiednie ciśnienie w kole poczułem znów chęć do walki. I znów ogień. Z roku na rok ( to już mój trzeci raz w Polanicy) Droga Wieczność nie staje się tak uciążliwa i długa. Jadąc swoim rytmem wyprzedzałem kolejne grupki bikerów, czasami trafił się ktoś znajomy, lecz ani Bartucha ani Daras'a nie myślałem zobaczyć:(( W końcu dotarłem do podjazdu na "Hutę". Tu postanowiłem wykonać swój drugi target, bo pierwszy już zawiódł. Powiedziałem sobie, że w tym roku podjadę ten podjazd od początku do końca. W zeszłych latach dysponowałem kasetą z największą koronką 28 zębów, co dla mnie na tym podjeździe okazało się zbyt twarde. Teraz mam 32 i dzięki temu spokojnie wjeżdżałem sobie pod Hutę. Nawet humor mi dopisywał, bo mijałem coraz więcej ludzi, a po drugie napisy na szosie mnie rozbawiły:)) Gdy skończył się asfalt i zaczęły się kamienie również nie zszedłem z roweru, co mnie podbudowało i mocniej cisnąłem na pedały. Na kolejnym bufecie zatankowałem tylko wodę i pocisnąłem dalej przygotowując się psychicznie do  drogi Stanisława, czyli już kultowych polanickich kocich łbów! Rok temu skręcił mi się tam łańcuch i nie chciałem tego powtórzyć a poza tym  w końcu miałem już gumę na swoim koncie. No i zaczęło się. Na początku nawet nieźle  mi szło, ale czym dłużej tym  było coraz fajniej::)) Wydaje mi się, że ktoś podlewa te kamole i one rosną. Jak zwykle starałem się wyprzedzać, ale jakieś pustki były przede mną, więc minąłem dosłownie ze 2-3 osoby. Ale fullowcy okazali się też dobrzy w te klocki. Ale gdy tarka się skończyła pokazałem im co oznacza  HT! I tak pomykam sobie do mety...myślę o juz jestem w Polanicy! A tu gwóźdź programu ( na szczęście nie w oponie)! Domyślałem się, że dojazd do mety również będzie zmieniony, ale takiej górki się nie spodziewałem. Moje nogi też! Skurcz w obu udach na pierwszych metrach podjazdu spowodował, że musiałem stanąć i zejść z bika na moment! Chwilę później kontynuowałem jazdę i dotarłem do rozjazdu na GIGA, lecz nie skorzystałem z okazji by powtórzyć pętlę i pocisnąłem do mety! Na kostce śmignąłem jeszcze jednego kolesia i bez ostrego finiszowania dotarłem na metą. 

A tu muszę wrócić do początku historii z pechem:)) Po pierwsze guma, a po drugie: na mecie okazało się, że zawartość mojej torebki podsiodłowej zniknęła. Po raz drugi na maratonie zgubiłem skuwacz, zestaw łyżek i imbusów. 


Bartuch okazał się twardzielem i pojechał dwie pętle. No tak, ogolił nogi i od razu dostał powera! Przede mną na mecie był już Daras, a po chwili zjawił się Juras. No i po zjedzeniu czegoś tam posiedzieliśmy sobie do końca imprezy. Do zobaczenia za rok!

P.S. Gratulacje dla Elki Pedrosowej za ukończenie Maratonu:)) Aby tak dalej:))
WYNIKI DYSTANS MEGA
                           OPEN           KAT               CZAS
WOJTEK             30                 10/M1             02:38:07
DARAS                179               33/M3            03:13:48
KRIS                    215               104/M2          03:19:58
JURAS                  334              151/M2          03:37:25

GIGA:
BARTUCH    75 OPEN i 32 w M2 czas 06:01:12

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.