Można rzec, że najważniejsze wyścigi tego sezonu są już za mną: Mistrzostwa Polski czy Górale na Start, ale każdy inny też może dać satysfakcję, nawet ściganie na Łyso(o)górkach:), chociaż poprzednia edycja na której byłem strasznie mnie upodliła, teraz jednak było inaczej.
Łysa Góra (708 m n.p.m.) przywitała nas lekką mżawką, w sumie lepsze to niż żar lejący się z nieba. Pomimo, że jestem z miasta Żary, nie znoszę upałów- taka to sprzeczność:) Stok narciarski zaroił się zawodnikami, chociaż było widać pustki w niektórych kategoriach wiekowych, pewnie z racji środka wakacji.
Pierwsi jak zwykle do rywalizacji przystąpili najmłodsi, gdzie na linii startu miałem swoich dwóch podopiecznych: syna Igora oraz jego kolegi Marcela, których wspólnie można by rzec trenuję, a raczej uczę kolarstwa, ukazuję im właściwą drogę w tej ciężkiej dyscyplinie sportowej, bo jak wiadomo, nie jest to łatwy sport, który często wymaga wielu poświęceń zarówno ze strony samych zawodników jak i ich rodzin często w późniejszym okresie kariery. My na szczęście jesteśmy ciągle na etapie zabawy, gdzie rower ma być frajdą i sposobem na nudę oraz formą poznawania otaczającego nas świata.
Chłopaki mieli do pokonania dwie rundy, które starszym zawodnikom słuzyły jako runda rozbiegowa. Podjazd na Łysej nawet w wersji dziecięcej nie należy do najłatwiejszych, często u najmłodszych zawodników powoduje ataki płaczu po przybyciu na metę. Igor tuz po starcie wysunął się na prowadzenie w swojej kategorii wiekowej, a tuż za nim podążał Marcel, pomimo, że byli młodsi udało im się nawet wyprzedzić zawodników ze starszych kategorii, którzy pokonywali pięciokrotnie tą rundę.Igor zajął 1. pozycję, a Marcel-2.
Powiem szczerze, że kibicowanie, obserwowanie wyścigów syna czy żony są dla mnie bardziej stresujące niż mój wyścig.
Gdy zakończyło się już kręcenie w kółko młodszych kategorii, ustawiłem się na starcie wraz z Kasią i innymi zawodnikami, a w tym rodzicami Marcela, którzy również zdecydowali się na pokonanie podjazdu po stoku Łysej Góry.
Tuż po starcie zacząłem bardzo mocno, jechałem na 4. pozycji, pomimo niezbyt długiej rozgrzewki nie czułem zapieku w nogach. Na szczęście runda została zmieniona w stosunku do tej z majowej edycji i wiedziałem, że tym razem uphill nie będzie tak długi. Na trasie jechałem w większej grupce zawodników, ale po pierwszym zjeździe trochę się przerzedziło, a następnie w sumie zostało nas 4. Na początku drugiej rundy zaatakowałem przed zjazdem i udało mi się odjechać. Na plecach czułem oddech dwóch zawodników. Obecności jednego bardzo zaskoczyła, ponieważ zawsze jechał dużo przede mną. Na trzeciej rundzie walczyłem o 3. pozycję w kategorii, druga była blisko, ale na trawiastym stoku nachylenie Łysej nie daje wielu możliwości. Ciężko tam stanąć w korby i pójść od dołu do szczytu w trupa, tam po prostu trzeba jechać swoje. Powiem szczerze: dawno się tak nie zagiąłem na końcówce wyścigu, co było widać później na segmencie, gdzie trzeci podjazd do szczytu zrobiłem najszybciej. Trzecie miejsce było moje! Ktoś powie: " zaginać się tak?, na takim ogórku jak Łysa?". Jednak warto, po to właśnie trenuje i poświęcam swój czas!
Kasia zajęła 2. miejsce w kategorii ŁK-6, a rodzice Marcela również dzielnie walczyli: Tata przyjechał 5, a mama 2. w kategorii kobiet ŁK-5 !
Chłopaki mieli do pokonania dwie rundy, które starszym zawodnikom słuzyły jako runda rozbiegowa. Podjazd na Łysej nawet w wersji dziecięcej nie należy do najłatwiejszych, często u najmłodszych zawodników powoduje ataki płaczu po przybyciu na metę. Igor tuz po starcie wysunął się na prowadzenie w swojej kategorii wiekowej, a tuż za nim podążał Marcel, pomimo, że byli młodsi udało im się nawet wyprzedzić zawodników ze starszych kategorii, którzy pokonywali pięciokrotnie tą rundę.Igor zajął 1. pozycję, a Marcel-2.
Powiem szczerze, że kibicowanie, obserwowanie wyścigów syna czy żony są dla mnie bardziej stresujące niż mój wyścig.
Gdy zakończyło się już kręcenie w kółko młodszych kategorii, ustawiłem się na starcie wraz z Kasią i innymi zawodnikami, a w tym rodzicami Marcela, którzy również zdecydowali się na pokonanie podjazdu po stoku Łysej Góry.
Tuż po starcie zacząłem bardzo mocno, jechałem na 4. pozycji, pomimo niezbyt długiej rozgrzewki nie czułem zapieku w nogach. Na szczęście runda została zmieniona w stosunku do tej z majowej edycji i wiedziałem, że tym razem uphill nie będzie tak długi. Na trasie jechałem w większej grupce zawodników, ale po pierwszym zjeździe trochę się przerzedziło, a następnie w sumie zostało nas 4. Na początku drugiej rundy zaatakowałem przed zjazdem i udało mi się odjechać. Na plecach czułem oddech dwóch zawodników. Obecności jednego bardzo zaskoczyła, ponieważ zawsze jechał dużo przede mną. Na trzeciej rundzie walczyłem o 3. pozycję w kategorii, druga była blisko, ale na trawiastym stoku nachylenie Łysej nie daje wielu możliwości. Ciężko tam stanąć w korby i pójść od dołu do szczytu w trupa, tam po prostu trzeba jechać swoje. Powiem szczerze: dawno się tak nie zagiąłem na końcówce wyścigu, co było widać później na segmencie, gdzie trzeci podjazd do szczytu zrobiłem najszybciej. Trzecie miejsce było moje! Ktoś powie: " zaginać się tak?, na takim ogórku jak Łysa?". Jednak warto, po to właśnie trenuje i poświęcam swój czas!
Kasia zajęła 2. miejsce w kategorii ŁK-6, a rodzice Marcela również dzielnie walczyli: Tata przyjechał 5, a mama 2. w kategorii kobiet ŁK-5 !
Gratulacje dla całej rodzinki 🙌
OdpowiedzUsuńDzięki, z Łysą każdy może się zmierzyć, może najwyższa pora?
UsuńŻe niby Ja ? hmm może w przyszłym roku jakiś rajd rajdy, na dzień dzisiejszy to raczej podjazdy mnie mordują :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto by spróbować na spokojnie się tam przejechać!
Usuń