Pomysł na wyjazd do czeskiego Taboru na Puchar Świata w kolarstwie przełajowym padł już dawno. Początkowa wizja była taka by wynająć busa i większą ekipą pojechać by kibicować najlepszym... Życie napisało swój scenariusz, a dokładnie pandemia, a przy okazji liczba osób w moim najbliższym kręgu zainteresowanych przełajem spadła. Nie ukrywajmy, przełaje to niszowa dyscyplina, która nawet nie jest olimpijską. Boom wśród amatorów przeżyła jakieś 8 lat temu w Polsce, a ostatnio wypierana coraz bardziej popularnym gravelem, a nawet sama oferta rowerów przełajowych jest uboga (brak tańszych modeli), a dodatkowym mankamentem jest to, że ten sport do łatwych nie należy, bo uprawiany od jesieni przez zimę do wczesnej wiosny, w przeważającej części deszczu, błocie i przy niskich temperaturach. W przełaju dominują wśród mężczyzn Belgowie, Holendrzy, gonią ich Amerykanie, a u kobiet brylują Holenderki.
Do rzeczy. Czeski Tabor na arenie cyclocrossu istnieje od lat, a dokładnie był to 16. puchar świata w Taborze, a w latach 2001, 2010 oraz 2015 rozgrywały się tam mistrzostwa świata. Widać to i czuć, że impreza jest dopięta na ostatni guzik, a przy tym, tuż za barierkami czuć folklor. To lubię!
Na miejsce wraz z ekipą dotarliśmy tuż po 12-ej, gdzie wyścig U23 mężczyzn już trwał. W Sport Complex Komora przywitała nas wiosenna pogoda, co na pewno spowodowało, że tempo wyścigu na pewno było szybsze.
Jeden nie zaprzeczalny fakt jest taki, że tak jak pisałem w poście na fb i insta, to co widzimy na ekranie telewizora, telefonu czy laptopa ma się ni jak do rzeczywistości. Na ekranie trasa ta jest płaska, a płotki wyglądają banalnie, ale na żywo tak nie jest. Dynamika wyścigu i atmosfera jest niesamowita. Czesi to potrafią. Cieszę się, że mogłem być częścią tego spektaklu. Fakt jest taki, że na miejscu przebieg rywalizacji ogląda się średnio, mam tu na myśli, że zawodnicy przejeżdżają tak szybko, że chwila i już ich nie ma, ale jak już jadą to hałas jest niesamowity. Doping niesie się na całą okolicę, ale od razu słuchać kiedy na kolejnej sekcji jedzie czeski zawodnik, bo doping zmaga się podwójnie. Czesi w to umieją, ale żeby to poczuć, trzeba tam być po prostu. Myślę, że gdybym miał możliwość jazdy przy takim dopingu noga by sama niosła. Wcale się nie dziwię zawodnikom, że podczas pandemii brakowało im dopingu i nie raz zwracali uwagę na to w wywiadach.
Co to przebiegu rywalizacji niespodzianek nie było. Trochę szkoda, że na starcie panów zabrakło świętej trójcy: Tom'a Pidcocka, Wout'a van Aerta oraz Mathieu van der Poel'a, ale emocji nie brakowało, chociaż zarówno wśród kobiet jak i mężczyzn po raz trzeci zwycięstwo odnieśli: Fem van Empel oraz Eli Iserbyt, oboje z teamu Pauwels Sauzen - Bingoal.
Podsumowując mogę śmiało powiedzieć, że każdy fan kolarstwa powinien zobaczyć taki wyścig na żywo przynajmniej raz w życiu. Ja już miałem okazję zobaczyć zmagania kolarzy górskich w czeskim Nowym Mieście na Morawie oraz szosowy prolog Tour de France w Rotterdamie. Myślę, że jest to pozycja obowiązkowa, ale fakt jest taki, że nie każdy kolarz amator potrafi wymienić zawodników obecnie jeżdżących w tęczowej koszulce :)
Podróż z Żar do Taboru to niespełna 4 h jazdy, więc jeśli mój wpis rozszerzył Twoje kolarskie horyzonty to zdradzę Ci newsa, że 2024 w styczniu w tej samej miejscówce rozegrane zostaną tam Mistrzostwa Świata w tej dyscyplinie. Ja już jadę, a Ty?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.