piątek, 4 listopada 2022

W Radiborze, ścigać się każdy może

Jak mawia klasyk: "kolarstwo to nie gra w Piotrusia, ani plantacja liścia bobkowego", a w szczególności w odmianie przełajowej. Ta dyscyplina dość niszowa uczy pokory do trasy, rywali i do  warunków pogodowych. Ten sam fragment trasy przejechany latem na rowerze górskim może być banalny, ale przejechany w błocie na oponie 33mm już nie:)

Tak jak ostatnio wspominałem to mój szósty sezon przełajowy, poprzedni był zerowy jeśli chodzi o liczbę startów, więc go nie biorę pod uwagę. Jeśli sięgnę pamięcią to wyścigiem w niemieckim Radiborze otwierałem sezon startów przełajowych, gdzie po dwóch latach nieobecności powróciłem jak zwykle zmotywowany, ponieważ ostatnio złapałem tam kapcia.

Tym razem nie padało, a pogoda była wręcz letnia. 24'C to coś czego się nie spotyka na wyścigu przełajowym, owszem bywało ciepło, ale nie aż tak! Trochę było to dziwne uczucie, ale doceniłem to na rozgrzewce i objeździe trasy.

Start planowany na 14:15 miał poślizg i na linię startu zostałem wyczytany godzinę później, co nie zmieniło mojego bojowego nastawienia. Przypadł mi drugi rząd, co pasowało mi, ponieważ start nie jest moją mocną stroną i ta pozycja jest dla mnie optymalna.

3,2,1 strzał startera i ogień! Asfaltowa prosta, spadam na koniec dwudziestoosobowej stawki, ale wiem, że jestem w stanie to nadrobić. I tak też było. Na pierwszym zakręcie wchodzę po wewnętrznej i już jestem wyżej. Jedziemy w rządku, bo techniczne single uniemożliwiają wyprzedzanie. Odrobina miejsca, atakuje bezpośrednio poprzedzającego mnie zawodnika, niestety jest zbyt ciasno, więc muszę to przeczekać. W końcu nadchodzi kolejna prosta i znów atak. W końcu się udało. Dojeżdżamy do kolejnych sekcji technicznych, gdzie jedną z nich pokonuje wbiegając pod ściankę. I znów prosta, gaz, hamowanie, nawrót i znów gaz, parę hopek i znów prosta, dohamowanie i dojazd do ślimaka. Było to jedyne miejsce, gdzie było mokro.  Pokonując najszybciej jak potrafię ślimaka, widzę ciągle czołówkę, więc jest dobrze. Wykorzystuje na maksa mój skill, jadąc po zielonym, a nie po brązowym. Weekendowe oglądanie przełajów nie idzie jednak na marne:)



Po ślimaku czekała kolejna atrakcja na trasie: najazd na nasyp kolejowy, który w poprzednich latach sprawiał mi trudność, ale w tym roku był czymś co nie sprawiało mi problemu, ale wówczas startowałem w innej kategorii wagowej:) Samo podjechanie nie daje końcowego sukcesu, ponieważ po osiągnięciu "szczytu" trzeba złapać równowagę i wjechać na podkłady kolejowe ułożone jeden za drugim. Osobiście nie sprawiło mi to trudności, ale w poprzedzających wyścigach mastersów było tam kilka upadków.

I tak zakończyłem pierwsze okrążenie, wjeżdżając po raz drugi na sekcje asfaltową. I tu ponownie wyszła moja pięta achillesowa, więc mowa o odcinku płaskim, gdzie rywal, którego wcześniej wyprzedziłem teraz mnie wyprzedził. Nadrobił parę metrów przede mną, ale stwierdziłem, że na razie nie będę szedł w trupa i zaatakuje na technicznych odcinkach.


Moje przeczucia się sprawdziły i tam gdzie czułem się szybszy od mojego rywala dosłownie w oczach go doszedłem. No i sytuacja z poprzedniej rundy się powtórzyła. Znów mnie wyprzedził na asfalcie,  ale tym razem  siadłem mu na koło i na następnej rundzie na płotkach już byłem przed nim. I takim sposobem na techniczne sekcje wjechałem jako pierwszy, więc mogłem jechać swoim tempem i stopniowo powiększać przewagę.  Czułem jego oddech na plecach, ale nie traciłem sił, a wręcz przeciwnie, bo zawodnik przede mną, który był w dalszej odległości zaczął widocznie słabnąć, bo zbliżałem się do niego. Niestety, to była już ostatnia runda i zabrakło dystansu. Mogę być bardzo zadowolony, bo ostatnią rundę pokonałem najszybciej!!! Wyścig kończę na 13. pozycji na 20. zawodników. To mnie satysfakcjonuje, a zaraz motywuje do jeszcze intensywniejszych treningów. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.