środa, 17 maja 2017

Czeski sposób na sukces?


Rok temu zakochałem się w trasie położonej 100 km od Żar. Hradek XC ma wszystko to, co powinien mieć wyścig XC. Piękna i za razem ciekawa lokalizacja wyścigu, gdzie runda przechodziła przez granicę: Czech i Niemiec. Jak kolega Byczek wyliczył przekroczyliśmy ją aż 32 razy. Na szczycie góry 467 m.n.p.m., gdzie umiejscowiona była meta znajduje się zameczek, pełniący obecnie funkcję muzeum. Trasa jest bardzo wymagająca kondycyjnie, podjazd o wymownej nazwie Tyran osobiście mnie pokonał w tym roku. Wszystkie zjazdy jak dla mnie były wymagające, ale nie powodujące lęku:) Naturalne przeszkody w postaci m.in. rockgardena były do ogarnięcia przeze mnie, a wszystkie inne elementy dawały fun na trasie. Liczba uczestników w moim wyścigu była większa niż w PP, więc to też cieszy. Tym razem nie byłem ostatni, ani przed ostatni tylko 11. na 15. więc tylko się cieszyć.




Organizatorzy dołożyli jedną rundę, ale i tak pokonałem ich tylko cztery, bo dublujący mnie zawodnik z elity zrobił ich sześć, przez co skrócił me cierpienia. W tym cyklu -Peklo Severu- Mastersi I jadą z elitą.... Cała runda najeżona naturalnymi zjazdami i mnóstwem drobnych kamieni, powoduje, że trzeba być mocno skoncentrowanym na trasie, gdzie reszty dopełniły poranne opady. Niestety, rok temu w Hradku pomimo gorszej lokaty miałem dzień konia, a tym razem walczyłem o przetrwanie na wcześniej wspomnianym TYRANIE! Przed moim startem ścigała się moja Żena, Kasia, która po początkowym prowadzeniu po glebie spadła na trzecią pozycję i tak też ukończyła wyścig. Jak zwykle bym zapomniał o czeskich kibicach, bo nawet na takim ogórku mocno dopingują wszystkich zawodników. Świetna impreza, ze wspaniałym rodzinnym klimatem. Teraz pozostało czekać na ostatnią edycję Piekła Północy, które w formule XC odbędzie się dopiero we wrześniu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.