wtorek, 14 czerwca 2011

Mitteldeutschlandcup- Sebnitz, Niemcy 12.06.2011

Ta impreza już dawno chodziła mi po głowie. Dostałem zaproszenie mailowe na ten cykl na klubową skrzynkę. Niestety do Bautzen nie udało się pojechać, ale tu termin i inne okoliczności sprzyjały. Oglądając w sieci filmy z poprzednich edycji byłem "podjarany" trasą. Opis na stronie sebnitzkiego klubu i organizatora też zachęcał m.in.: rock gardenem, oraz 160 m przewyższenia na 4,2 km rundzie.

Z Żar wyjechaliśmy łącznie w siedmioosobowym składzie. Ja, Tedzik, Dragon moim autem, w bikemobilu nr 2 jechali: Kiełbik aka Miguel, Pająk, Marcinos i Szeker. Na miejscu byliśmy punkt 9:00. Miejscówka od razu mi się spodobała. Piękne widoki na pagórki południowo wschodniej Saksoni robiły powalające wrażenie. Zapisaliśmy się szybko, uiszczając 10 euro opłaty startowej, by po chwili być już na rundzie, która bardzo mnie ciekawiła i zarazem troszkę straszyła swym opisem na stronie organizatora.
Od początku ostry start po stoku narciarskim by po chwili wjechać w wąskiego singla pod górę i ostro w dół by po sekundzie dojechać do technicznego zjazdu między kamieniami, który troszkę mnie frustrował. Na koniec tego odcinka znajdowała się lekka  hopka, z której niestety nie odważyłem się zjechać ani razu. Tam z Tedzikiem na objeździe spotkaliśmy mojego kolegę z Niemiec Mike'a, który był rok temu na zawodach w moim mieście Żary i ukończył rywalizację tuż za mną. Właśnie z nim zamierzałem rywalizować na trasie. Oprowadził nas po rundzie, a bariera językowa nie miała tu najmniejszego znaczenia. Największe wrażenie zrobił na mnie zjazd w kamieniołomie...Były dwie trasy do wyboru, szybko przez nas nazwane : profi i amator. Oczywiście wybrałem ten drugi wariant. Na trasie był jeszcze jeden fajny fragment, a mianowicie podjazd po korzeniach, co po porannym deszczu nie było łatwe.



Punkt 11:15 wystartowali moi rodacy, a ja stojąc ramie w ramie z mastersami I i II czekałem na start o 11:17. I poszło. Z początku mnie przytkało, ale nie było najgorzej, jechałem z Mikem i jednym dość wysokim gościem na fullu. I tak trzymałem się w miarę... Niestety z początku na technicznych zjazdach było ciasno i też za bardzo sobie nie radziłem na pierwszym kółku, jednakże z rundy na rundę właśnie w tych momentach szło mi lepiej. Targetem było dopaść kogoś z Żar. Jednakże zdawałem sobie sprawę, że nie będzie to łatwe. Na podjazdach dawałem z siebie wszystko, a trasa nie dawała ani chwili wytchnienia. Można było ją porównać z Zielonym Lasem, z dodatkowym bonusem w postaci rock gardenów. Podjazd do granicy czeskiej przed wspomnianym wcześniej technicznym podjazdem po korzeniach był na prawdę mocny, a tuż za nim był szybki zjazd do kamieniołomu, który właśnie tam zbierał masę kibiców. O dziwo nikogo nie było podczas wyścigu na mecie, wszyscy byli na trasie. Nawet moja żonka Kasia i Igorek byli w kamieniołomie. Tam wszyscy ostro dopingowali wszystkich zawodników. To mi się bardzo podobało. Na drugiej rundzie na podjeździe po korzeniach widziałem przez moment Dragona, co dodało mi mocy i upatrzyłem sobie cel. Ogień by gonić go i przegonić. Na trzeciej rundzie juz własnie tam był mój. Ale niestety Mike mi odjechał i nie dałem rady mu utrzymac koła. Z tyłu napierał mnie jeszcze jeden zawodnik, ale z kolei ja okazałem się w tym przypadku mocniejszy...

Pomimo, że dawałem z siebie wszystko zająłem 16 miejsce w swojej kategorii, jednakże satysfakcja z trasy była ogromna.Poziom rywalizacji  był bardzo wysoki- jakby nie był to Puchar Środkowych Niemiec. Już podjąłem decyzję, że wystartuję w co najmniej dwóch edycjach tego cyklu na rzecz Grand Prix Lubuskiego.
Po ogarnięciu się wybraliśmy się by podziwiać wyścig elity/licencja...W okolice kamieniołomu...O tym jak było na krótkim filmie:









  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.