fot. Petr Kaštánek |
Runda wokół Hradka jest niezmienna od kiedy tam pierwszy raz wystartowałem w 2016 roku i za to też cenię czeskich organizatorów, którzy w taki sposób kreują w pewien sposób kultowość danej miejscówki. Na starcie w różnych kategoriach wiekowych rozpoznaje od lat znajome już twarze, a wśród nich już dobrze mi znani rywale z mojej kategorii wiekowej. Są też takie osoby, z którymi znam się już bliżej i nasza znajomość nie ogranicza się tylko to spotkań przy okazji wyścigu. Dodam, że znajome twarze, to nie tylko Czesi ale także Niemcy...także można powiedzieć, że w tej sytuacji czuję się Europejczykiem ścigając się w międzynarodowym towarzystwie i to wszystko raptem 110 km od domu.
Nie ma co się oszukiwać, trasa 6. edycji Piekła Północy doskonale oddaje jej nazwę. Najdłuższy podjazd na trasie w moim wykonaniu trwa ok. 4 minut, co daje 1/3 czasu przejazdu rundy. Podjazd zwany Tyranem od razu robi selekcje w peletonie. Nieumiejętne dobranie tempa może na szczycie zakończyć nasze zmagania. Wg. segmentu na znanej stronie podjazd ten ma 340 metrów długości, ze średnim nachyleniem 18% i 64m różnicy przewyższenia. Zaczyna się w Niemczech, a kończy w Czechach. Zaraz po osiągnięciu szczytu zjeżdżamy techniczną ścieżką: Matesna, która jest dość długa i ma w sobie kilka ostrych nawrotów....Zaraz po niej czeka nas znów podjazd, który przerwany jest naturalnym rock gardenem. Cała ta sekcja od Tyrana, przez Matesane, Rock Garden do złudzenia przypomina mi rundę XC w Zielonym Lesie. Po wykańczającym, lecz o wiele krótszym podjeździe ( Agrawki) osiągamy szczyt - Wieżę Bismarcka i puszczamy się w dół, przez kamienie na zjazd Korzeniowski. Analogia, która mi bardzo pasuje. Runda techniczna i siłowa, jest flow, ale chwila dekoncentracji może powodować błędy, które wybijają nas z rytmu i po prostu kaleczymy...
Wyścig w Czechach to dla mnie sama przyjemność obcowania z tymi ludźmi, podziwiam ich za humor, luz i tężyznę fizyczną...a oprawa wyścigu odbywa się bez zbytecznej pompy, a na sam wyścig można zapisać się nawet 15 minut przed startem... Czego chcieć więcej???
P.S.
Gdyby nie koronka Banless OVAL 32T na pewno nie wjechałbym co okrążenie na Tyrana w tym samym czasie, różnica przejazdu między okrążeniami wynosiła zaledwie 4 sek!!! Gdy robiłem objazd rundy na miesiąc przed startem na koronce 36T była to walka z piekącymi mięśniami, 32T spowodowało, że jechałem bardziej miękko a zarazem płynniej.
W tym miejscu chciałbym podziękować firmie Banless z koronkę oraz serwisowi Kacper za perfekcyjne przygotowanie roweru do startu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.