sobota, 26 grudnia 2020

Stevens Cyclocross Cup- Myślibórz

No to hop
fot. Wojciech Łangowski

                                                                                                            

Przełaje w tym sezonie tak szybko się zakończyły dla mnie jak zaczęły. Zdawałem sobie sprawę, że kalendarz nie będzie tak napięty jak rok temu, ale nie myślałem, że wezmę udział tylko w dwóch imprezach. Rok i dwa lata temu do gustu przypadła mi niemiecka seria- Berliner Offroad Series, ale niestety  z powodu jeba%^&go wirusa jest jak jest.
 Zielonej Górze "amatorka" została pozbawiona startu, a sam start w Myśliborzu został przesunięty o ponad miesiąc. Przez ten czas wykonałem sporo treningów imitujących wyścig, ale jednak to nie to samo, ale o tym później. 


Rok temu MNIE tam nie było. Nie wiem czy sam wyścig nie kolidował z moim kalendarzem u zachodnich sąsiadów, ale nie mając zbytniego wyboru w tym sezonie postanowiłem się wybrać na północ. Myślibórz kojarzyłem zawsze z podróżami nad morze, bo leżał na starej "trójce". Odległość od domu na miejsce startu była akceptowalna i mieściła się w granicach rozsądku, czyli 200km, więc nie było nic do stracenia jak spakować się i po 8-ej rano w niedzielę wyjechać na zawody. 
Na sam wyścig wybrałem się ze stałym kompanem Łukaszem oraz Świrusem, który w tym sezonie pełni rolę naszego zaplecza, za co mu ja i na pewno Łukasz jesteśmy wdzięczni. Ale, żeby nie było nam zbyt smutno w połowie drogi zgarnęliśmy Świeżaka, który swego czasu był częścią rowerowego składu A na wyścigi. 

    Po drodze temperatura oscylowała w okolicy zera, ale miejscami było widać zmrożone pola w zacienionych miejscach, ale ogólnie było słonecznie, co jak zawsze napawa optymizmem, bo nic tak nie niszczy morale kolarza jak temperatura w okolicy zera i lejący deszcz z nieba wraz z ostrymi podmuchami wiatru. Więc co by się nie działo, sprzyjające warunki atmosferyczne w dniu wyścigu to już połowa sukcesu.

    Do celu przybyliśmy chwilę po dziesiątej. Miejsce rozgrywania zawodów od razu przypadło mi do gustu. Spora polana, tuż obok trasy z miejscem do parkowania robi robotę. Szybka rejestracja w biurze zawodów, chociaż nie bezproblemowa. Obsługująca nas Pani była zaskoczona, że nie mamy numerów startowych. W końcu doszliśmy do porozumienia, bo przez chwilę miałem wrażenie, że rozmawiamy w dwóch różnych językach. Pomijając ten jeden epizod organizację mogę ocenić na piątkę z plusem.
    Na wyścig staram się zawsze przyjechać na 2h przed startem by móc zrobić objazd trasy. Tu organizator pomyślał o tym i zrobił 30 minutowe okienko na zapoznanie się z trasą. Na końcu tych wypocin znajdziecie video z zapoznania się z rundą.
    Po oficjalnym treningu na trasie miał jeszcze jeden wyścig, a  następnie przyszła kolej na kategorię masters CX. Na pięćdziesiąt minut przed startem wskoczyłem na rolkę, bez której nie wyobrażam sobie rozgrzewki. 
Już chyba Wam pisałem, że jakby nie było rozgrzewka jest już pierwszym etapem wyścigu.
rozgrzewka
Na pięć minut przed godziną trzynastą udałem się wraz z Łukaszem na start. Komunikat był jasny, że będą nas wyczytywać, ale skończyło się na wyczytaniu raczej zawodników z klasyfikacji generalnej w kategoriach masters I, II ,III, IV i cyklosport, przez co wylądowaliśmy na końcu stawki. Nie przejąłem się tym zbytnio, bo wolę wyprzedzać niż być wyprzedzanym, a założenie na ten start było jedno. Ukończyć wyścig bez dubla. Czołówka była na prawdę mocna - m.in. Andrzej Kaiser czy Grzegorz Grabarek, więc ewentualny dubel mógł być tylko formalnością. 


Powiem tak: dawno się tak nie czułem pogrążony w chaosie na starcie. Trzepałem się jak młodzik na swoim pierwszym przełaju w dresie i gilem do kostek. Nie ma co się oszukiwać, wyszedł tu brak startów i obycia w dużej liczbie zawodników. Każdy walczył o jak najlepszą pozycję, bez względu na swój poziom wytrenowania, w końcu to tylko nie cała godzina jazdy, czyli taka kolarska formuła jeden.

 




Po walce na rundzie rozbiegowej złapałem swój rytm.  Przebrnąłem przez piaskownicę, a następnie zaliczyłem podbieg pod strzelnicę. Ot tego momentu było tylko lepiej. Na podbiegu udało mi się nawet wyprzedzić kilku zawodników, co uważam za sukces bo biegania z  rowerem "na plecach" nie zaliczam do moich atutów. Ale właśnie po tym podbiegu następowała ta część rundy, która jakby to powiedział Jeremy Powers - 

"this part of the course suits him."

 Interwałowa część trasy z kilkoma podjazdami, i zjazdami gdzie czułem, że mam przewagę nad bezpośrednio poprzedzającymi mnie zawodnikami. Nadrabiali oni na płaskich przerywnikach. których było więcej w drugiej części rundy.


    Plan był prosty. Utrzymać tempo i poczekać, aż przeciwnicy, którzy są w zasięgu po prostu strzelą w korby. Miałem wrażenie, że z rundy na rundę liczba poprzedzających mnie zawodników topnieje. Nieskromnie napiszę, że robiłem selekcję na wspomnianych podjazdach. Tylko jeden z zawodników, którego wyprzedzałem na podjazdach doganiał mnie na płaskim i niestety odjeżdżał. Niestety odcinki, które mi odpowiadały znajdowały się za linią mety, a płaskie elementy przed metą i nie dałem rady dogonić przeciwnika. Wyścig był piekielnie szybki, podjazdy i zjazdy wchodziły jak szalone. Dawno nie było takiego dopingu na trasie, którego nie dało się nie słyszeć, nie tylko od zgromadzonych kibiców na trasie, ale także od pomocników: Świeżaka i Świrusa. Do tej pory słyszę w uszach dźwięk dzwonków i syreny alarmowej. Można było poczuć się przez chwilę jak w Belgii, co widać na video, z resztą nazwa cyklu  z marką Stevens w tytule, która ma spore korzenie w przełaju zobowiązuje
       Występ mój oceniam pozytywnie, pomimo pewnych błędów w początkowej fazie wyścigu, rywalizację kończę bez dubla, co jest dużym osiągnięciem mając na uwagę skład czołówki. Okrążenia pokonuje równo. Między pierwszym, a ostatnim okrążeniem mam tylko 20 sek różnicy, a trzy ostatnie rundy przejeżdżam praktycznie w tym samym czasie, co bardzo mnie cieszy. Zawody kończę na 14. miejscu w kategorii masters 2.
     Jednym słowem Myślibórz dodaję na mojej mapy miejscówek wyścigowych, które są godne polecenia. Stowarzyszenie "Dobre przełożenie" z Maciejem Iwko na czele stanęło na wysokości zadania i to kolejny dowód na to, że PZKLoL nie jest do niczego potrzebny.
    I tak oto kolejny sezon, trochę pokręcony uważam za zakończony. Teraz trochę odpoczynku, a następnie biorę się za przygotowania do startów  XC. O tym jak było i co będzie, napisze niebawem w podsumowaniu sezonu.

Tekst ten dedykuję wielkim nieobecnym.

Link do pełnych wyników[...]

Objazd rundy:





Doping na trasie:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.