czwartek, 4 maja 2023

Peklo Severu # 1 - Alisy XC Cihelna- relacja


Euforia po minionym weekendzie powoli opada. Rower powiedzmy, że doprowadzony do porządku, ciuchy doprane, więc mogę w końcu podzielić się z Wami moimi wrażeniami po pierwszym starcie MTB w sezonie, a jest o czym pisać!


Sezon letnich startów zacząłem od pierwszej edycji czeskiego cyklu Peklo Severu, który miał miejsce w Hradku nad Nisou, pod nazwą w wolnym tłumaczeniu: Cegielnia XC.

Była to nowa miejscówka w tym cyklu, a druga edycja ever. 


Prognoza na dzień startu nie była jakaś optymistyczna, ale mając na uwadze ostatnie warunki nie robiło to w sumie na mnie wrażenia, chociaż z drugiej strony wolałbym słoneczny, ciepły dzień, ale cóż pogody nie wybieramy, więc trzeba było to zaakceptować.


Podczas podróży autem (100km), miało miejsce kilka ulew, ale po przyjeździe na miejsce było całkiem dobrze. Temperatura oscylowała w granicach 12”C, natomiast na dojeździe do miejsca startu uświadomiłem sobie, że będzie grubo z racji wszędobylskiego błota.


Po odebraniu numerka startowego zacząłem się powoli szykować do startu. Planowałem objechać trasę, ale w międzyczasie zaczęło znów padać. Postanowiłem, że jednak pojadę na rundę i zobaczę czego mogę się spodziewać. Ubrałem zestaw na deszcz i pojechałem. Po drodze ponownie spotkałem znajome twarze, które ciężko tu wyliczyć.

Nie ukrywam, że na czeskiej ziemi, w cyklu Peklo Severu czuję się jak u siebie, a to daje pewien luz, co w przypadku nowej miejscówki jest wskazane, bo nigdy nie wiemy, co może spotkać nas na nowej rundzie:)

Podczas rekonesansu stwierdziłem, że będzie zabawa na całego. Na 90% trasy zalegała błotna maź, jedynie okolice startu/mety były wolne od tego “dodatku”, z racji nawierzchni szutrowej, niemniej jednak cała runda była dla mnie w 100% przejezdna. Podsumowując mogę napisać, że okrążenie ma w sobie potencjał, czuć flow na trasie i właśnie takie uwielbiam, więc już przed startem dodałem tą miejscówkę do ulubionych.

Start zaplanowany na godzinę 12:30, lekko się opóźnił, w sumie nie robiło to na mnie wrażenia bo na całe szczęście wyszło słoneczko.

Tradycyjnie stanąłem w drugim rzędzie, by nie przeszkadzać “koniom”, ale jednocześnie nie zamykać sobie możliwości zajęcia dobrej lokaty po stracie. Ta pozycja startowa jest dla mnie optymalna, dodam, że sam moment startu budzi we mnie zawsze największe emocje, bo najczęściej dochodzi w tej fazie wyścigu do kraks. I tak też było tym razem. Na szczęście uniknąłem jej i cisnąłem co sił w nogach do przodu, czyli do odciny, czyt. w trupa.

Na początku był szuterek, gdy wjechaliśmy na odcinki leśne nie było tak różowo. Każdy z zawodników walczył z trakcją, a rowery nie za bardzo chciały jechać tam gdzie prowadził je zawodnik.



Mam wrażenie, że wychodziło mi to najlepiej z otaczających mnie zawodników. Na pierwszych dwóch rundach stopniowo wyprzedzałem poprzedzających mnie zawodników, przechodziłem do przodu, bo trasa była w większości singlem, więc możliwości wyprzedzania były ograniczone. nie za bardzo miałem gdzie wyprzedzać, a po wjeździe na trzecią rundę miałem już swobodę i powoli powiększałem przewagę nad goniącą mnie grupą. Oczywiśnie nie było tu mowy o jakiś minutowych odstępach, ale każde podparcie nogą czy drift na zakręcie powodowały sekundowe straty, czułem, że mam przewagę nad moimi rywalami w tej kwestii, ponieważ gdy ścigasz się mniej więcej z tymi samymi zawodnikami od kilku sezonów, wiesz na co Cię stać… I to był właśnie ten dzień, gdzie nie tylko liczyła się moc, ale również technika, technika jazdy w błocie. Kto dokładnie śledzi wyścigi Pucharu Świata dokładnie wie, że Nino nie do końca radzi sobie w błocie.

Po wjeździe na piątą rundę usłyszałem od Maika, że jadę na siódmej pozycji, co w połączeniu dwóch kategorii masters II i III, dawało mi pozycję open, więc jechałem życiówkę w Piekle Północy. Moja euforia nie trwała długo, bo na jednym z najdłuższych i stromych podjazdów, sprzęt odmówił posłuszeństwa…Łańcuch, który już wcześniej dawał znać o sobie zaciągnął i zaklinował się….W połowie podjazdu stanąłem, podbiegłem do szczytu i reanimowałem sprzęt. Miałem wrażenie, że trwa to wieczność, a w tym czasie grupka pościgowa mnie wyprzedziła, ale w moim przypadku w takim momencie dostaje dodatkowego kopa i gonię do końca i takim sposobem dojechałem na 8. miejscu w kategorii masters II.

Reasumując podszedłem do tego wyścigu całkowicie na luzie i bez oczekiwań, a wyszło lepiej niż myślałem, pomimo małego defektu i błędu, jakim był brak drugiego bidonu do polewania napędu, czyli wsparcia na trasie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.