sobota, 18 września 2004

BIKE MARATON Przesieka


No i po sezonie. Ostatnia edycja BM 2004 za nami. Oto jak przebiegała rywalizacja na finałowej edycji: 
Niestety tym razem skład był okrojony. Z naszej  żarskiej paczki startowali tylko ja i Bartuch, a ze znajomych: Daras, Karol & Pedros.

Na znane  już miejsce startu dotarliśmy bez jakichkolwiek problemów. W kolejce po gadżety nie musieliśmy stać bo kolega Daras załatwił to za nas.Tym razem dostałem koszulkę... Po krótkiej rozgrzewce ustawiłem się na starcie. Stałem z kolegą Markiem z Leszna, a Daras i ekipa stała nieopodal mnie. Lecz zanim wyruszyliśmy oni cały czas przesuwali się do przodu a ja stałem w miejscu. I takim sposobem byłem parę metrów za nimi. A to na starcie jest ważne. 
Start miał lekki  poślizg. Ale to już mnie nie wzrusza. I jakoś nie podchodzę do tego zbyt emocjonalnie. Gdy już ruszyliśmy w dół w stronę Podgórzyna przebijałem się cały czas do przodu, ale z rozwagą. Cały czas koło mnie jechał Pedros, a w zasięgu wzroku nie miałem jeszcze Bartucha & Darasa. Dopiero po około 5 km gdy już byliśmy w Podgórzynie i zrobiło się płasko dostrzegłem niebieską koszulkę Bartucha. Od razu  mocniej depnąłem w padała by go dojść. Było to dla mnie ważne bo chciałem z nim w końcu nawiązać walkę. I gdy on się zorientował, że jestem koło niego od razu zaatakował na prostej. I znów mi odjechał. Po chwili płaskiego skręt w prawo i początek wspinaczki do Przesieki. Bartuch mi odjechał na jakieś 150 m ale nie traciłem do niego dystansu. I po chwili dogonił mnie Pedros, który gdzieś się zapodział i mnie wyprzedził na jakieś 30m. Starałem się jechać równym tempem i nie szarpać, bo podjazd nie był krótki. I tak ze stratą ok 150m do Bartucha i 30 m do Pedrosa wdrapałem się do wysokości "STARTU", gdzie podrowiłem moją Zośkę i ku mojemu zdziwieniu trasa szła dalej pod górę. A dystans do Bartucha i Pedrosa malał. Po chwili gdy wjechaliśmy w las Pedros był już mój. Ucieszyło mnie to bo ja wcale nie przyspieszałem więc on musiał osłabnąć. Podobna sytuacja miała miejsce z  Bartuchem. Nie przyspieszałem  a dystans się zmniejszał. I tak na pierwszym bufecie gdy on się zatrzymał dogoniłem go, bo miałem już tylko kilka metrów straty. No i objąłem prowadzenie . Po kilkunastu metrach Bartuch był już za mną i zadał mi pytanie: "Dlaczego mu uciekam?" .. A ja na to: "To dlaczego Ty mi uciekasz?" No i tak zaczęła się piękna, sportowa rywalizacja. Powiem szczerze, że jakoś nigdy nie potrafię na wyścigu utrzymać koła komuś znajomemu. Albo jadę sam z przodu, albo sam z tyłu. A  tu mogłem trzymać koło Bartuchowi i cały czas kontrolować jego tempo.  Sytuacja cały czas się zmieniała. Raz byłem na prowadzeniu, raz traciłem kilkadziesiąt metrów, lecz mogłem to odrobić. Na szybkich zjazdach w dół starałem się uciec, ale po chwili patrzę - dalej mam ogon. Na trasie nie brakowało sztywnych asfaltowych podjazdów. Gdy podjeżdżałem podjazdem 20 % gdzie był punkt kontrolny Bartuch mocno pocisnął na pedały i mnie wyprzedził. Nie goniłem go, a on na szczycie był już wolniejszy i znów go wyprzedzałem. I tu wyczułem, że mogę "być zwycięzcą" ponieważ Bartuch rwał tempo. Po drodze mimo walki była również chwila na rozmowę: 
" Ciekawe dlaczego jedziemy razem? To ja jadę tak dobrze czy Ty tak słabo?" Rozbawiło nas to moje pytanie.
 Trasa tylko raz mnie zmusiła by zsiąść z roweru, gdy kolo przede mną wywinął orła na plecy. I tu też troszkę zyskałem. Ten maraton był jednym z nielicznych, na których nie myślałem kiedy koniec. Skupiałem się na jeździe i na tym by uciec Bartuchowi. Po wyjechaniu na Drogę Sudecką  rozpoczęliśmy kolejny podjazd. I tu juz myślałem o rozegraniu finiszu, bo do mety było już niedaleko, a Bartuch miał kilkadziesiąt metrów straty. Przede mną nikogo nie było. Odwracam się i widzę, że Bartuch siadł jakiemuś "dziadkowi" na koło i ciągną ostro. Więc pomyślałem: "Jeśli się nie złapie za nimi i nie utrzymam koło to koniec z wygranej ". Ale miałem taką szmoc w nogach, że utrzymałem koło i gdy zrobiła się luka między "dziadkiem" a Bartuchem wskoczyłem miedzy nich. I gdy lokomotywa przyspieszyła  przytrzymałem koło i Bartuch został. I tu pochwili wiedziałem, że będę pierwszy. Skręt w prawo i UWAGA NA KRASNALE! "Dziadek nie dał rady i go pyknąłem. Przed sobą miałem jeszcze 2 kolesi , których zamierzałem wyprzedzić. Słysząc już głos "Świnki-Halink" ujrzałem Zośkę,  której tu się nie spodziewałem. Trawersując już ostro z góry chciałem jak najszybciej wyprzedzić dwóch przeciwników. Udało mi się to na ostatnich metrach. Wjechałem na metę a dosłownie po 3-4 sekundach wpadł Bartuch. Pogratulowaliśmy sobie pięknej walki i czekaliśy na resztę. Wpierw wpadł Daras, potem Pedros- biedak złapał dwa kapcie. A Karol...twardziel zrobił dwa kółka.
Przy dźwiękach folkowo-rockowo-regee zostaliśmy do dekoracji. 

P.S.
Szkoda, że nie było na finale Jurasa i Szekera:((.
Dystans MEGA:
Kris       78 open   41 M2     1:53:54    + 0:23:26
Bartuch  81 open   44 M2     1:54:03    + 0:23:35
Daras   130 open   25 M3     2:02:10    + 0:31:42
Pedros  403 open 154 M2     2:36:55    +1:06:27 

Dystans GIGA:
Karlos     176 open  41 M3    4:20:38    +1:23:21
Na dystansie MEGA klasyfikowano 546 mężczyzn open, na dystansie GIGA 226.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz. Wkrótce pojawi się na blogu.