Pocztą pantoflową dotarła do mnie wiadomość, że trasa będzie wymagająca...Co bardzo mnie uciszyło. I taka też była...Runda była prawie, że identyczna jak w sezonie 2008 w ostatniej edycji, a miłe wspomnienia z tamtej imprezy wzbudziły we mnie poztywne emocje i odrazu nastawiłem się dobrze do wyścigu, a to przecież jest najważniejsze...
Lubię rywalizację na "swoim" podwórku, gdzie mogę ciągle porównywać się do tych samych rywali, jest wtedy możliwość odniesienia się do wyników.
Na wyścig wybrałem się z Tedzikiem i Dragonem. To jak na razie z nimi najwięcej trenuje. Niestety Dragon SRS nie mógł wystartować z przyczyn formalnych. Po szybkich zapisach i przebraniu się szybko ruszyliśmy na rundę by ocenić skalę jej trudności. Po ponad dwóch sezonach ścigania się na Ochli oraz kilku współnch trenigach z Adasiem przyznam szczerze, że tamtejsze ścieżki nie są tajemnicą dla mnie. Konfiguracja pierwszej edycji GP bardzo przypadła mi do gustu jak już wcześniej wspominałem. Dość długie podjazdy, przeplatane krótszymi, lecz stromszymi odcinakmi, dość ciekawe sigle to co lubię najbardziej.
3.2.1. start! Z trzeciego rzędu od razu złapałem swój rytm i jechałem swoje. Muszę przyznać, że chyba dopiero w tym sezonie rogryzłem jak na należy dobrze rozegrać początek wyścigu, być może ma na to wpływ to, iż ścigam się mniej więcej z tymi samymi ludźmi.
Niestety dokładnego przebiegu rywalizacji nie pamiętam, lecz mogę napisać szczerze, że jechało mi się na prawdę dobrze. Trzymałem równe tempo. Tym razem Tedzik nie był w dobrej dyspozycji i nie utrzymał mi koła, by jechać drużynowo. Jednym z ciekawszych podjazdów była tzw. ściana płaczu,gdzie większość ludzi butowała a ja jechalem- w sumie na 2 rundach z 4. Widziałem całyczas w zasięgu wzroku Rafala Celucha, jednak zabrakło i tym razemby go dojść...Ale udało mi się wyprzedzić Speedka- podobnie jak na wspomnianej edycji GP ZG w 2008. Reszta stawki z M3 jest poza zasięgiem. Sześciu zawodników z TOP TEN to moi rywale- Mastersi. Rewelacyjnie pojechał jak zwykle Kiełbik, a Olaf jeden z młodszych czlonków mojego klubu jak dlamnie okazał się objawieniem sezonu- na 2rundzie poszedł jak strzała, jednak brak wytzrymalości i doświadczenia u tak młodej osoby zaowocowała 5 minutową stratą na mecie do mnie. Niemniej chłopak ma potencjał i oby się rozwijał....
A ja skończyłem wyścina 17 pozycji open i 9 wM3...
Grand Prix MTB Zielonej Góry # 1
Komentarze (0)
niedziela, 30 maja 2010
poniedziałek, 17 maja 2010
Sulechów MTB 2010
Tradycyjnie w maju zaliczam wyścig w Sulechowie. Jak zawsze miło wracam na trasy tych okolic. Co prawda nie są to góry, ale jak ktoś chce to można się nieźle zaorac.
Tak też było i tym razem. Pogoda nie rozpieszcza nas i przy ok. 9’c punkt 11:00 wyruszyliśmy na trasę. Ustawiłem się w pierwszym rzędzie co ułatwiło mi jazdę na początku rywalizacji, ponieważ sulechowska trasa ma to do siebie, że z początku jest bardzo wąsko, a zalegające błoto utrudniało wręcz zbiorowy przejazd.
Start miałem bardzo dobry, rzekłbym , że nawet bardzo. Utrzymałem koło nawet grupie prowadzącej, gdzie na przedzie szedł jak przecinak jakby nie było nasz nowy lider klubu- Arek Kiełbasa pseudonim – Kiełbik. Koło praktycznie utrzymałem czołowej grupce do wjazdu na pętle, później towarzystwo zaczęło się rwać. W mojej kategorii miałem przed sobą dwóch rywali- Macieja i Oscar- jednak w połowie pierwszej pętli spadłem na 4 pozycję. -- ---- Myślę, nie jest źle, -ale za wszelką ceną starałem się dogonić poprzedzającego mnie rywala. Powiem szczerze, że kolesie z innym kategorii mnie nie interesowali. W połowie drugiej rundy kolega z SOGEST wywalił w błotku łazana, a że jechałem za nim straciłem rytm i parę sekund, i w tym momencie dwóch rywali z M3 mnie wyprzedziło. Pocisnąłem co sił, ale, że był to płaski odcinek nie za bardzo mi szło... Rywali widziałem przed sobą... Pod koniec 2 rundy dojechał do mnie Tedzik i wtedy zaczęliśmy jechać razem. Na 3 rundzie kolega Oscar osłabł, a także miał defekt siodełka, więc został za mną. Przed sobą miałem widok zawodnika z Ranta więc Tedzik mnie wspomagając pozwolił mi na jego dojście. Na jednym z końcowych podjazdów nie zostawiłem przeciwnikowi złudzeń kto rządzi na podjeździe... Na dojazdówce do mety Tedzik zarzucił niesamowite tempo, a mój wróg- wiatr nie pozostawł złudzeń, że nie dojde dwóch zawodników z M3 którzy byli przede mną. Tedzik tak podkręcił, że nogi miałem jak z kamienia...on zdarzył dogonić przed metą moich konkurentów, a ja już nie.
W sumie rywalizację skończyłem na 4m. w M3 i 12 open to jedno oczko wyżej a niżeli w gubińskiej edycji GPL.
Po wyczerpujących 47 km jak zwykle było pełno niesamowiych wrażej z dość wyczerpującej trasy.Komentarze (0)
Tak też było i tym razem. Pogoda nie rozpieszcza nas i przy ok. 9’c punkt 11:00 wyruszyliśmy na trasę. Ustawiłem się w pierwszym rzędzie co ułatwiło mi jazdę na początku rywalizacji, ponieważ sulechowska trasa ma to do siebie, że z początku jest bardzo wąsko, a zalegające błoto utrudniało wręcz zbiorowy przejazd.
Start miałem bardzo dobry, rzekłbym , że nawet bardzo. Utrzymałem koło nawet grupie prowadzącej, gdzie na przedzie szedł jak przecinak jakby nie było nasz nowy lider klubu- Arek Kiełbasa pseudonim – Kiełbik. Koło praktycznie utrzymałem czołowej grupce do wjazdu na pętle, później towarzystwo zaczęło się rwać. W mojej kategorii miałem przed sobą dwóch rywali- Macieja i Oscar- jednak w połowie pierwszej pętli spadłem na 4 pozycję. -- ---- Myślę, nie jest źle, -ale za wszelką ceną starałem się dogonić poprzedzającego mnie rywala. Powiem szczerze, że kolesie z innym kategorii mnie nie interesowali. W połowie drugiej rundy kolega z SOGEST wywalił w błotku łazana, a że jechałem za nim straciłem rytm i parę sekund, i w tym momencie dwóch rywali z M3 mnie wyprzedziło. Pocisnąłem co sił, ale, że był to płaski odcinek nie za bardzo mi szło... Rywali widziałem przed sobą... Pod koniec 2 rundy dojechał do mnie Tedzik i wtedy zaczęliśmy jechać razem. Na 3 rundzie kolega Oscar osłabł, a także miał defekt siodełka, więc został za mną. Przed sobą miałem widok zawodnika z Ranta więc Tedzik mnie wspomagając pozwolił mi na jego dojście. Na jednym z końcowych podjazdów nie zostawiłem przeciwnikowi złudzeń kto rządzi na podjeździe... Na dojazdówce do mety Tedzik zarzucił niesamowite tempo, a mój wróg- wiatr nie pozostawł złudzeń, że nie dojde dwóch zawodników z M3 którzy byli przede mną. Tedzik tak podkręcił, że nogi miałem jak z kamienia...on zdarzył dogonić przed metą moich konkurentów, a ja już nie.
W sumie rywalizację skończyłem na 4m. w M3 i 12 open to jedno oczko wyżej a niżeli w gubińskiej edycji GPL.
Po wyczerpujących 47 km jak zwykle było pełno niesamowiych wrażej z dość wyczerpującej trasy.Komentarze (0)
środa, 5 maja 2010
3, 2,1...Karpacz!
Powerade® Suzuki MTB Marathon to dla mnie synonim MTB... Nie ma co...Grzegorz Golonko potrafi zrobić imprezę, szczególnie jeśli chodzi o poziom trudności trasy.
Drugi start w sezonie połączony z rodzinnym wypoczynkiem w górach. Można uznać to za ciekawe połączenie. Ekipa do jazdy była więc się nie nudziłem...
Strat w maratonie dla mnie jak na chwilę obecną to spore wyzwanie. I tak też było w tym wypadku. Pamiętając trudy z poprzedniego roku do wyścigu podchodziłem z dużym dystansem. Podobnie jak rok temu wybrałem dystans MEGA- 51km, ale tym razem zdecydowałem jechać na własny rachunek- rok temu jechałem towarzysząc Adamowi- a bardziej go goniąc...
Na starcie jak zwykle panowała sielanka. Bardziej stresuje mnie start w regionalnym XC anieżeli w maratonie. Stałem z ekipą mniej więcej w połowie stawki.
START! I po strzale startera ponad 30 sekund w plecy do czołówki...Na początku miałem za zadanie utrzymać koło Bartuchowi który jak zawsze ostro idzie na starcie. Tym razem Bartuch nie jechał zbyt mocno, co bardzo mi odpowiadało. Niestety po chiwli czułem, że sztyca znów mi się obniża.... Powiedziałem Bartuchowi, że musze stanąć. I na wysokości Muzem Zabawek stanąłem na chwileczkę by dokręcić sztyce. Minęło kilka chwil, Bartucha straciłem z oczu, ale obiecał lekko zwolnić bym mógł go dogonić. I tak tez było, zanim skręciliśmy w las jechaliśmy już razem. Widzieliśmy przed sobą Zdzisława, który nieźle pociskał, ale nie starałem się za wszelką cene go dojść by nie stracić sił. Jechaliśmy razem z Bartkiem, a na pierwszych zjazdach była nerwowa atmosfera, niektórym bardzo się spieszyło, co owocowało wywrotkami. Ja wolałem gdzie niegdzie zbiec by wyjść cało z imprezy.
No i tak jak organizator opisywał trasa nie należała do łatwych. Niektóre odcinki się pokrywały,. A niektóre były nowe. Jednym słowem hardcore na maxa. Podobał mi się zjazd do Drogę pod Reglami. Akurat pod moje umiejętności. Po ponad 2 h jazdy czułem, że mam już sporo w nogach. Jednak cały czas oszczędzałem siły na podjazd pod Chomontową. Gdy zacząłem podjazd skasowałem stoper by wiedzieć na czym stoję. Do połowy odcinka szło mi słabo, ale potem jakoś zebrałem się i zacząłem przyspieszać. Powiem szczerze, że sporo ludzi tam wyprzedziłem, dogoniłem nawet Romana Pietruszkę z RFM, który jechał GIGA. Także to mnie też podbudowało. Po Homontowej myślałem już tylko o mecie, jednak, jak na „Golonkę” przystało było jesczze parę zmarszczek, które mnie dobiły. Złapał mnie okropny skurcz, musiałem lekko odpusicić, ale najciekawsze były zjazdy po kamieniach wielkości televizowór, gdzie niegdzie trzeba było po prostu zapodać z buta....
Upatrzyłęm sobie jednego zawodnika, który nie mógłbyć po prostu przede mn a, zebrałem się i na finiszu pojechałem go jak trzeba!
Wynik... no cóż miała być pierwsza setka, ale biorąc pod uwagę fakt, że maraton nie lezy mi dokońca, po prostu na długość jazdy dałem z siebie wszystko. I potrafiłem jechać równo, bez utraty sił.
Jednym złowem Good Job.
Na drugi dzień przyjechali Tedzik I Dargon i wraz ze Złotym, Żółtymi i Bartuchem poprawiliśmy trase, załapując się przy okazji na wyścig czasowy na Odrodzenie, potem Chomontowa, gdzie czas przejazdu względem wycigu miałęm o 2 min krótczy- 17 min!
Drugi start w sezonie połączony z rodzinnym wypoczynkiem w górach. Można uznać to za ciekawe połączenie. Ekipa do jazdy była więc się nie nudziłem...
Strat w maratonie dla mnie jak na chwilę obecną to spore wyzwanie. I tak też było w tym wypadku. Pamiętając trudy z poprzedniego roku do wyścigu podchodziłem z dużym dystansem. Podobnie jak rok temu wybrałem dystans MEGA- 51km, ale tym razem zdecydowałem jechać na własny rachunek- rok temu jechałem towarzysząc Adamowi- a bardziej go goniąc...
Na starcie jak zwykle panowała sielanka. Bardziej stresuje mnie start w regionalnym XC anieżeli w maratonie. Stałem z ekipą mniej więcej w połowie stawki.
START! I po strzale startera ponad 30 sekund w plecy do czołówki...Na początku miałem za zadanie utrzymać koło Bartuchowi który jak zawsze ostro idzie na starcie. Tym razem Bartuch nie jechał zbyt mocno, co bardzo mi odpowiadało. Niestety po chiwli czułem, że sztyca znów mi się obniża.... Powiedziałem Bartuchowi, że musze stanąć. I na wysokości Muzem Zabawek stanąłem na chwileczkę by dokręcić sztyce. Minęło kilka chwil, Bartucha straciłem z oczu, ale obiecał lekko zwolnić bym mógł go dogonić. I tak tez było, zanim skręciliśmy w las jechaliśmy już razem. Widzieliśmy przed sobą Zdzisława, który nieźle pociskał, ale nie starałem się za wszelką cene go dojść by nie stracić sił. Jechaliśmy razem z Bartkiem, a na pierwszych zjazdach była nerwowa atmosfera, niektórym bardzo się spieszyło, co owocowało wywrotkami. Ja wolałem gdzie niegdzie zbiec by wyjść cało z imprezy.
No i tak jak organizator opisywał trasa nie należała do łatwych. Niektóre odcinki się pokrywały,. A niektóre były nowe. Jednym słowem hardcore na maxa. Podobał mi się zjazd do Drogę pod Reglami. Akurat pod moje umiejętności. Po ponad 2 h jazdy czułem, że mam już sporo w nogach. Jednak cały czas oszczędzałem siły na podjazd pod Chomontową. Gdy zacząłem podjazd skasowałem stoper by wiedzieć na czym stoję. Do połowy odcinka szło mi słabo, ale potem jakoś zebrałem się i zacząłem przyspieszać. Powiem szczerze, że sporo ludzi tam wyprzedziłem, dogoniłem nawet Romana Pietruszkę z RFM, który jechał GIGA. Także to mnie też podbudowało. Po Homontowej myślałem już tylko o mecie, jednak, jak na „Golonkę” przystało było jesczze parę zmarszczek, które mnie dobiły. Złapał mnie okropny skurcz, musiałem lekko odpusicić, ale najciekawsze były zjazdy po kamieniach wielkości televizowór, gdzie niegdzie trzeba było po prostu zapodać z buta....
Upatrzyłęm sobie jednego zawodnika, który nie mógłbyć po prostu przede mn a, zebrałem się i na finiszu pojechałem go jak trzeba!
Wynik... no cóż miała być pierwsza setka, ale biorąc pod uwagę fakt, że maraton nie lezy mi dokońca, po prostu na długość jazdy dałem z siebie wszystko. I potrafiłem jechać równo, bez utraty sił.
Jednym złowem Good Job.
Na drugi dzień przyjechali Tedzik I Dargon i wraz ze Złotym, Żółtymi i Bartuchem poprawiliśmy trase, załapując się przy okazji na wyścig czasowy na Odrodzenie, potem Chomontowa, gdzie czas przejazdu względem wycigu miałęm o 2 min krótczy- 17 min!
Subskrybuj:
Posty (Atom)